Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ludzie też giną! — ogłaszał młody sambhur. — Padają przy orce. Wczoraj po zachodzie słońca natknąłem się na trzy ludzkie trupy. Leżały bez ruchu, a przy nich nieżywe woły. Maluczko, maluczko, a i nas czeka los podobny.
— Rzeka bardzo opadła od nocy ubiegłej! — stwierdził Baloo. — Hathi, czy widziałeś kiedy taką suszę?
— E, to przejdzie, to przejdzie! — odparł Hathi, spryskując sobie wodą grzbiet i boki.
— W naszym gronie jest stworzenie, które nie potrafi długo znosić tej spiekoty — rzekł Baloo, spoglądając na ukochanego chłopaka.
— Może ja? — obruszył się Mowgli, siadając w wodzie. — Prawda, że nie mam futra, by okryć gnaty, ale... gdyby z ciebie Baloo, ściągnąć skórę...
Hathi drgnął na samą myśl o czymś podobnym, a Baloo odezwał się tonem surowym:
— Szczeniaku ludzki! Nie godzi ci się mówić w ten sposób o swym nauczycielu Prawa. Odkąd żyję na tym świecie, jeszcze mnie nie widziano bez sierści.
— Dalibóg, nie chciałem cię urazić, mój Baloo. Przyszło mi tylko na myśl, że ty jesteś podobny do orzecha kokosowego w łupinie, ja zaś do takiegoż orzecha już wyłuskanego. Otóż ta twoja brunatna łupina...
Mówiąc to Mowgli siedział w kucki i według swego obyczaju podkreślał gestami palca wskazującego rzecz każdą. Naraz w powietrzu śmignęła puszysta łapa Bagheery i przewróciła go na wznak w wodę.
— Coraz to gorzej! — odezwała się Czarna Pantera, gdy chłopak wstał, mamrocąc coś pod nosem. — Najpierw chciałeś swojego mistrza obłupić ze skóry, a teraz wymyślasz mu od kokosów! Uważaj, bo on może z tobą postąpić tak, jak kokos, gdy dojrzeje!