Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mywał się bieg jego; bez wahania i wysiłku zmagał chłopiec przeszkodę i pędził dalej. Jeśli mu się znudziła podróż po stałym lądzie, wyciągał jak małpa rękę do najbliższej ljany i wzlatywał ku górze, na szczyt drzewa. Podróż odbywana na lądzie, ciągnęła się dalej wierzchołkami drzew, na które Mowgli przeskakiwał, aż gdy się wreszcie zmęczył, zataczał w powietrzu sprężysty łuk i zlatywał na ziemię. I biegł dalej przez rozpalone wykroty między skałami, gdzie ciężkie wonie kwiatów nocnych i ljan pierś mu tłoczyły, przez aleje ciemnych drzew, które światło księżyca regularnemi powlekało pręgami, a one lśniły jak mozaika na chórze kościelnym; przez gąszcze, gdzie młode soczyste pędy do piersi mu sięgały i owijały się koło biódr jego, przez grzbiety wzgórz, poszarpanymi głazami pokryte, gdzie przeskakiwał z kamienia na kamień, wypłaszając z ukrytych dziupel małe, żerujące lisy. I doleciało go zdala ostre „szug-drug“ dzika ostrzącego kły o pień zbutwiały, i wnet spotkał to olbrzymie zwierzę, jak z dziko płonącemi oczyma i zapienioną paszczą odrywało korę wielkiego drzewa. Albo gdzieś z boków usłyszał łoskot dzwoniących o siebie rogów i jakieś parskania i pomruki i ujrzał parę szalejących jeleni, które zwiesiwszy okrwawione głowy, z głośnym łomotem pędziły, a krew zdała się czarną w białem księżyca lśnieniu. Czasem w zarosłych trzciną mieliznach usłyszał głos krokodyla Dżakeli, który wył jak wół; czasem potykał się o kłębek jadowitych wężów, ale nim go ukąsić zdołały, przeskakiwał przez lśniące rumowiska, i znikał w ciemnościach Dżungli.
I tak pędził i biegł śpiewając, i czuł się z najszczęśliwszym ze wszystkich stworzeń Dżungli, aż dotarł tam, gdzie wonie kwiatów zwiastowały blizkość bagien; te jednak były dalej, niż najdalsze tereny polowań Mowgli’ego.
Tutaj również, wyrosły wśród ludzi człowiek, byłby już po tych krokach zapadł po szyję, ale Mowgli miał oczy w nogach, a te pomagały mu w przeskakiwaniu z bryły na bryłę, z jednego ślizkiego głazu na drugi. Zapuścił się nawet aż na środek bagniska, gdzie krok jego