Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

uwagą czekając sposobności do ciosu, aż wreszcie przedziwna ta posągowa grupa rozpadała się w oślepiający wir czarnych i żółtych pierścieni, trzepocących się rąk i nóg. „Masz! masz! masz!“ powtarzał Kaa, wymierzając równocześnie ciosy z taką szybkością, że nawet zwinne ręce Mowgli’ego nie zdołały się wymknąć. „Patrz! uderzam tu, mały bracie! Tu, a potem tu! Czy ci ręce omdlały? A teraz tu!“
Zabawa kończyła się zawsze jednakowo — prostem, pełnem rozmachu uderzeniem głowy, które chłopca rzucało o kilkanaście kroków dalej, na ziemię. Mowgli nie mógł nigdy nauczyć się odparowania tego błyskawicznego ciosu, i, jak twierdził Kaa, wszelka nauka byłaby tylko daremną stratą czasu.
„Szczęśliwych łowów!“ Kaa w końcu zamruczał; a zadyszany i rozbawiony Mowgli wyleciał, jak zwykle, na jakie sześć metrów w górę i zarył nosem w ziemię. Zerwał się jednak czemprędzej z pełnemi trawy garściami i podążył wraz z Kaa, najmędrszym z wężów, do jego ulubionej kąpieli do głębokiego, czarnego jak smoła jeziorka, co za skałami się kryje, z którego dna przeświecają mętne cienie zatopionych pni. Chłopiec wśliznął się do toni bez szmeru, jak nakazywało prawo Dżungli, i dał pod wodę parę susów; poczem również bez szmeru wysunął się na powierzchnię, przewrócił się na grzbiet, a wsparłszy głowę o splecione na karku ramiona, patrzył na księżyc z poza skał się wynurzający, i, uderzając nogami o powierzchnię, załamywał cudne jego refleksy w jeziorze. Kaa zaś, którego głowa w świetle miesięcznem jak dyament skrzyła, a jak brzytwa fale milczące krajała, popluskawszy się nieco, podpłynął cicho do chłopca i złożył mu głowę na ramionach. Tak leżeli bez ruchu, bez słowa, a ciała ich piły rozkosznie ożywcze chłody jeziora.
„Prawdziwa rozkosz“, zaszeptał Mowgli półsennie. „W gromadzie ludzkiej kładą się o tej porze, jeśli sobie dobrze przypominam, na jakieś twarde kawałki drzewa w brudnych, od powietrza odciętych norach, na-