Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

najmniejszej skazy. Oto sztuka! Wyglansowałem mu buty... przypatrzno się temu połyskowi na nosku! Oto sztuka! Wypucowałem mu karabin... karabiny zawsze bywają czyste na wojnie... bo tak kazała sztuka. Wyszorowałem mu hełm kredą... kreda jest stale używana w służbie frontowej i jest nieodłączna od sztuki. Ogoliłem mu brodę, umyłem ręce, a oblicze przystroiłem mu wyrazem sytego spokoju. W wyniku otrzymałem — szyld krawca wojskowego. Cena, dzięki Bogu, w dwójnasób większa niż za pierwszy kicz, za który chciano zapłacić dość przyzwoicie.
— I czy sądzisz, że będziesz się przyznawał do tego, jako do swego dzieła?
— A czemużby nie? Przecież ja je wykonałem. Wykonałem je sam, bez niczyjej pomocy, w interesie uświęconej, domorosłej Sztuki oraz Tygodnika Dickensona.
Torpenhow przez chwilę w milczeniu zaciągał się dymem; naraz z pośród skłębionych obłoków zabrzmiał wyrok:
— Gdybyś był, Dicku, banią nadętej zarozumiałości, tedybym na to nie zważał, ale własnym twoim malsztokiem wygnałbym cię do djabła; skoro jednak uprzytomnię sobie, czem jesteś dla mnie, i gdy stwierdzam, że do swej próżności dodajesz tuzinkową obrażliwość dwudziestoletniej pannicy, to zaczynam poważnie niepokoić się o ciebie... Ot naści!...
Zatrzeszczało płótno, rozprute na wylot wyrzuconą zamaszyście, obutą nogą Torpenhowa, a foxterier zeskoczył na ziemię, sądząc, że po pokoju harcują szczury.
— Jeżeli masz na języku jakie obelżywe słowo, wymów je natychmiast. Nie masz? W takim razie mówię dalej. Jesteś kiep, bo żaden syn człowieczy nie jest na tyle silny, by spoufalić się z publicznością, nawet choćby