Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

majątek. Nie sądzę, by ten głupi funio miał mi wytaczać proces. Udzieliłem mu bezpłatnie kilku porad lekarskich co do jego cielesnych przypadłości. Wypadło mu to tanio w porównaniu z odrobiną strachu, jakim przypłacił owo zajście. No, a teraz przypatrzmy się moim kiczom!
W parę minut później Dick rozwalił się na podłodze i zagłębił się w tece, śmiejąc się z lubością, w miarę jak przewracał rysunki i rozmyślał o cenie, za jaką można je spieniężyć.
Było już dobrze popołudniu, gdy Torpenhow, odszedłszy ku drzwiom, zobaczył Dicka tańczącego dziką sarabandę pod oknem sufitowem.
— Rysowałem lepiej, niżem mógł przypuszczać, Torp, — odezwał się, nie przestając tańczyć. — Są bycze! byczissimo! Rozejdą się błyskawicznie! Urządzę sobie z nich wystawę na własnym mosiężnym haku. A ten brzuchacz chciał mi je dychnąć! Wiesz, teraz żałuję, żem go naprawdę nie wytłukł!
— Idź-no, idź, — odrzekł Torpenhow, — i proś Boga, żeby cię wybawił z grzechu zarozumiałości, co ci się pono nigdy nie przydarzy. Przynieś tu swoje manatki z tej nory, gdzieś się dotąd gnieździł, a spróbujemy jakoś przyzwoiciej urządzić tę budę.
— A wtedy... ach wtedy — rzekł Dick, wciąż jeszcze podskakując, — będziemy łupić naszych wrogów!

∗             ∗