Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Bój się Boga! cóż to za warjackie życie pędziłeś ostatniemi czasy?
Dick w bezładnej mowie opowiedział mu dzieje kuku ostatnich tygodni, poczem rozpiął surdut — pod spodem nie było kamizelki.
— Oj, dawała mi się bieda tęgo we znaki, dawała, alem się z niej jakoś wygrzebał!
— Niewiele masz oleju w głowie, ale uporu i wytrzymałości ci nie brak. Jedz teraz, potem będziesz mówił.
Dick rzucił się na szynkę i jajecznicę i opychał się, póki nie opchał się po same gardło. Torpenhow podał mu nabitą fajkę, a on zaciągnął się dymem, jak zaciągają się ludzie, którzy od trzech tygodni byli pozbawieni uczciwego tytoniu.
— Uf! — przemówił. — To ci bosko! A zatem?
— Czemu, na miłość boską, nie przyszedłeś do mnie?
— Nie mogłem; zanadto wiele jestem ci winien, mój stary. Zresztą miałem pewnego rodzaju przesąd, że to chwilowe przymieranie głodem... bo była to głodówka i to dotkliwa... przyniesie mi później większe szczęście. Teraz już się to wszystko skończyło i nikt z Syndykatu nie wie, jaką klepałem biedę. Ale do rzeczy. Jak się przedstawiają moje sprawy?
— Czy otrzymałeś mój telegram? Jesteś tu rozchwytywany!.. Ludziom ogromnie podobają się twoje kicze. Nie wiem, czemu tak jest, dość, że tak jest. Powiadają, że masz wielką świeżość kolorytu i nowy sposób rysowania. Poza tem, ponieważ są to przeważnie domorośli Anglicy, przeto utrzymują, że odznaczasz się wielką znajomością rzeczy, to jest swego fachu i przedmiotu. Ze sześć pism dobija się o ciebie; chcą cię ściągnąć na ilustratora książek.