Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lub łoże, oprzeć się nie zdoła ani mężczyzna, ani kobieta) jak oko koniarza, spryt kuchty, krzepkość buhaja, strawność strusiego żołądka i niewyczerpana umiejętność przystosowywania się do wszelkich okoliczności. Atoli wielu z tych ludzi umiera, zanim osiągną ten stopień doskonałości, a dawni mistrze tego cechu, bawiąc w Europie, ukazują się przeważnie w przyzwoitem ubraniu, tak, że ich sława ukryta jest oczom tłumu.
Dick szedł za Torpenhowem, gdziekolwiek raczyła go zaprowadzić fantazja tegoż ostatniego. Wspólnemi siłami udało się im dokonać niejednego dzieła, z którego mogli mniej więcej być zadowoleni. Wiedli, bądź co bądź, niełatwy tryb życia, który skłonił ich obu do bardzo ścisłego zżycia się z sobą, gdyż jadali z jednej misy, dzielili się manierką wody, a nadewszystko — co ich najsilniej wiązało — wysyłali razem pocztę. Dick, nie kto inny, był tym frantem, który upoił gorzałką telegrafistę w palmowej szopie za Drugą Kataraktą; gdy urzędnik rozkosznie powalił się na ziemię, wtedy on dostał w swe ręce kilka z trudem zdobytych „wyłącznych“ informacyj, wysyłanych przez zaufanego korespondenta konkurencyjnego syndykatu, sporządził staranny odpis i cały ten plon zaniósł Torpenhowowi; ten pochwalił bardzo jego fortel i na podstawie szumnej gadaniny swego rywala wypracował przepyszny artykuł, pełen żywych opisów. Nie kto inny tylko Torpenhow... ale opowiadanie o ich przygodach, przeżytych bądź razem, bądź z osobna, od Philae aż do dzikich pustkowi Herawi i Muelli, mogłoby zapełnić wiele ksiąg. Nieraz, wciśnięci w czworobok wojska, zażyli śmiertelnego strachu, by nie zostali postrzeleni przez zbyt rozgorączkowanych żołnierzy; to znowu ucierali się z jucznemi wielbłądami w brzasku mroźnego poranku; kiedyindziej wśród ośle-