Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dwadzieścia minut zanim zdołano utorować sobie drogę, potem znów zaczęto się zwolna posuwać, a dalszą tę podróż urozmaicały coraz to częstsze wystrzały i wrzaski, ustawiczne klekotanie i kopanie karabinów maszynowych, a wreszcie postój wywołany częściowem rozebraniem szyn... aż po tem wszystkiem pociąg przybył pod osłonę gwarnego obozowiska Tanai-el-Hassan.
— No, teraz pan widzi, czemu potrzeba aż półtora godziny na przejazd pociągiem — ozwał się porucznik, rozładowując swą ulubioną maszynkę.
— Bądź co bądź, była to zabawka. Jabym tylko sobie życzył, żeby to wszystko trwało dwa razy tak długo. Jak wspaniale musiało to wyglądać od zewnątrz! — ozwał się Dick z westchnieniem żalu.
— Po paru nocach staje się to już nudne. A teraz, przechodząc na inny temat, skoro pan już wyładuje muły, proszę przyjść do mojego namiotu i może tam znajdzie jakaś przekąska. Jestem Bennil, z pułku artylerji... a niech pan uważa, żeby się w ciemności nie przewrócić na linach mego namiotu.
Ale dla Dicka wszystko było ciemnością. Jedynie węchem rozpoznawał wielbłądy, cegiełki prasowanego siana, gotowaną warzę, dymiące ogniska i słońcem prażone płótna namiotów; wysunąwszy się z pociągu, stał w miejscu czas jakiś i jął wrzaskiem przywoływać Jerzego. W tylnych wagonach słychać był beztroskie uderzanie kopyt w żelazną ścianę, przy wtórze kwików i pochrząkiwań. To Jerzy wyładowywał muły.
Lokomotywa wypuszczała z siebie parę prawie w same ucho Dicka; chłodny wiatr pustyni plątał mu się pomiędzy nogami. Dick czuł, że jest głodny i brudny — tak brudny, iż począł na chybił-trafił otrzepywać kurtę rękoma. Była to praca beznadziejna, wobec czego we-