Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zarówno domowem jak i szkolnem, niewiele trafiało się słów pieszczotliwych — musiał je tedy wynajdywać sam własnym instynktem. Pochwycił małą rączynkę, usmoloną kopciem, wychodzącym z lufy rewolwera.
— Obiecuję — rzekła Maisie uroczyście; — ale ile mnie to dotyczy, nie potrzeba nawet i obietnic.
— A czy cię to dotyczy?
Po raz pierwszy w ciągu ostatnich kilku minut spotkały się źrenice ich dwojga i przemówiły w imieniu tych, którzy nie byli biegli w wymowie...
— Ach, Dicku, nie rób tego! proszę cię, nie rób tego! Było to całkiem na miejscu, gdyśmy sobie mówili dzień dobry... ale teraz to zgoła co innego!
Amomma patrzył na nich z oddali. Widywał-ci on nieraz, jak jego państwo kłócili się z sobą, ale nigdy jeszcze dotychczas nie zdarzyło mu się widzieć — wymiany pocałunków... Żółty mak morski więcej rozumiał się na rzeczy i kiwał głową potakująco. Sam przez się pocałunek był niezbyt udatny, ale ponieważ był to pierwszy pocałunek, inny od wszelkich jakie kiedykolwiek wymieniali między sobą gwoli wymaganiom powinności, przeto otwarł przed nimi nowe światy — a wszystkie tak wspaniałe, iż oboje wznieśli się ponad myśl o jakimkolwiek świecie, zwłaszcza o tym, na którym nie można obejść się bez podwieczorku... tylko siedzieli cichutko, trzymając się wzajem za ręce i nie mówiąc do siebie ni słowa.
— Teraz już nie zapomnisz, — rzekł nakoniec Dick. W tej chwili na policzkach swych odczuwał coś, co piekło go bardziej, niż oparzelizna od prochu strzelniczego.
— I takbym nie zapomniała! — odrzekła Maisie.
Spojrzeli sobie w oczy i każde z nich spostrzegło, że swobodne jeszcze przed godziną przesta-