Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

myśl; po chwili jednak złagodniał i dodał: — Proszę cię, nie zaprzątaj sobie tem głowy. Zresztą tracimy czas napróżno. Trzeba już wracać na herbatę. Wezmę jeszcze na chwilę rewolwer.
Maisie zbierało się na płacz przy lada zachęcie, jednakże od łez powstrzymywała ją obojętność Dicka, mimo że i jemu trzęsła się ręka, gdy podnosił rewolwer. Legło więc biedne dziewczyniątko na piaskowym wydmuchu, dysząc ciężko, gdy tymczasem Dick nieprzerwanie bombardował kół podwodny.
— Nakoniec trafiłem! — zawołał, gdy przygarść wodnych porostów oderwała się i odpadła od drzewa.
— Dajno, niech teraz ja spróbuję! — ozwała się Maisie rozkazująco. — Czuję się już całkiem dobrze.
Strzelali tak naprzemian, aż mały, wykoszlawiony rewolwer zdawał się prawie rozlatywać w drzazgi, natomiast Amomma, odegnany precz — albowiem w każdej chwili mógł być rozsadzony wybuchem — skubał sobie opodal trawkę i dziwował się, czemu w niego rzucają kamieniami. Następnie dzieci znalazły sobie belkę, pływającą w bajorku u podnóża nadmorskiego stoku Fort Keeling, i usiadły pospołu przed tym nowym celem.
— Na przyszłe wakacje — mówił Dick, gdy całkiem już roztrzęsiony rewolwer kopał go niemiłosiernie w rękę, — kupimy sobie inny rewolwer... o skupionym ogniu... taki niesie dalej.
— Dla mnie już nie będzie przyszłych wakacyj — rzekła Maisie. — Do tego czasu ja już stąd odjadę.
— Dokąd?
— Sama nie wiem. Moi prawni opiekunowie napisali do p. Jennett, że mam być oddana gdzieś na wychowanie... może do Francji... sama nie nie wiem dokąd, ale rada będę stąd się wydostać.