Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lub nie pić wody w przydrożnych folwarkach; na dobitkę powtarzał tę radę nie raz, ale trzykrotnie — jak gdyby nie wiedział, że Maisie umiała troszczyć się o siebie.
Ale czemże się on teraz zajmował, iż nawet nie zadał sobie trudu, żeby do niej napisać? Gwar głosów na ulicy skłonił ją do wychylenia się za okno. Jakiś kawalerzysta z niewielkiej załogi miejscowej rozmawiał z kucharką Kami’ego. Księżycowa poświata grała rozbłyskiem na pochwie pałasza, którą ów trzymał w ręce, ażeby nie zabrzęczała niewporę. Czepek kucharki rzucał głęboki cień na jej twarz, znajdującą się tuż przy twarzy rekruta. Ten opasał ramieniem kibić swej donny, a zaraz potem rozległ się odgłos pocałunku.
— Fe! — ozwała się Maisie, odstępując od okna.
— Cóż takiego? — zapytała rudowłosa pannica, która wciąż niespokojnie zrywała się z łóżka.
— E, nic, tylko jakiś rekrut całuje kucharkę! — odpowiedziała Maisie. — Już sobie poszli.
Znowu wychyliła się z okna, zarzuciwszy szal na wierzch szlafroka, żeby zabezpieczyć się od przeziębienia. Na dworze dmuchał leciuchny wiaterek, a róża w ogródku, spieczona od słońca, kiwała głową, niby ktoś, co zna niewysłowione tajemnice. Byłoż rzeczą możliwą, żeby Dick odwrócił swe myśli od pracy Maisie i pracy swej własnej, a zniżył się do takiego upodlenia, jak ta oto Zuzanna, co gzi się po kątach z rekrutem? Nie, niepodobna! Róża skinęła głową i jednym z listków, co wyglądał niby mały djablik-ladaco, nadstawiający ucha.
— Nie, Dick nie zdobyłby się na coś podobnego — myślała Maisie — bo... on jest mój... mój... mój! Sam mówił, że jest moim. W każdym razie nie myślę nim się zajmować. Jemu takie zaprzątanie sobie głowy