Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Broke. Zresztą kobieta, taka czy owaka, nie ma prawa stanąć na naszym progu.
— Może ona nie powróci?
— Powróci, chociażby na myśl, że znajdzie tu ciepły kąt i strawę. Wiem, że przyjdzie, na nasze nieszczęście. Ale pamiętaj stary, że to nie kobieta, tylko moja modelka, więc bądź-że ostrożny.
— Także coś! przecież to zwykłe sobie czupiradło... ulicznica... nic więcej.
— Tak tobie się zdaje. Zaczekaj, aż się nieco odpasie i ochłonie z trwogi. Ten typ urody nader szybko odzyskuje utracone wdzięki. Ani jej nie poznasz za parę tygodni, gdy ten obłąkańczy strach zniknie z jej oczu. Będzie aż nadto wesoła i uśmiechnięta, jak na moje zamiary.
— Ależ chyba bierzesz ją z litości?... ażeby mnie zrobić przyjemność?
— Nie mam zwyczaju igrać z ogniem dla czyjejś tam przyjemności. Ona z nieba została mi tu zesłana, jak już zdaje się zaznaczyłem poprzednio, ażeby mi dopomóc w namalowaniu Melancholji.
— Nigdy mi ani słowem nie wspominałeś o tej jejmości.
— Cóż mi po przyjacielu, jeżeli muszę mu słowami opowiadać o swoich pomysłach? Powinieneś był sam odgadnąć, o czem myślę. Czy słyszałeś, jak chrząkałem ostatniemi czasy?
— I owszem... ale chrząkanie ma wiele różnych znaczeń w twojej mowie, począwszy od złego tytoniu, a skończywszy na kiepskich nabywcach. Przy tem zdaje mi się, że od jakiegoś czasu nie byłeś ze mną nazbyt poufały.
— Było to chrząkanie donośne, wydarte z głębi ducha. Powinieneś był się domyślić, iż oznacza ono Melancholję.