Strona:Rudyard Kipling - Światło które zagasło.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jeżeliż to bezlitosny barbarzyńca! Nie urągaj kobiecie, gdy upadła. Czy nie moglibyśmy jej przyjść z pomocą? Ona poprostu była wycieńczona głodem... prawie zwaliła mi się w ramiona, a gdy się dorwała do jedzenia, to żarła jak dzikie zwierzę. To okropne!
— Mogę dać jej pieniędzy, a ona z pewnością je przepije. Czy ten sen czasem nie potrwa na wieki wieków?
Dziewczyna rozwarła oczy i rzuciła na mężczyzn spojrzenie, w którem dziwnie kojarzyła się bezczelność i trwoga.
— No jakże? lepiej? — dopytywał się Torpenhow.
— Tak, dziękuję panu. Niewielubym znalazła ludzi tak dobrych, jak pan. Dziękuję.
— Kiedy porzuciłaś służbę? — zagadnął Dick, przyjrzawszy się jej pokaleczonym palcom.
— Skąd pan wie, że byłam w służbie? Tak jest, byłam służącą... dziewczyną do wszystkiego. To mi się nie podobało.
— A jak tam... czyś zadowolona, że jesteś sama sobie panią?
— Czy wyglądam na zadowoloną?
— Zdaje mi się, że nie. Przepraszam, jeszcze chwilkę. Czy nie byłabyś łaskawa obrócić się twarzą do okna?
Dziewczyna spełniła jego prośbę, a Dick jął z uwagą przyglądać się jej twarzy — tak uważnie, że aż uznała za stosowne ukryć się za plecami Torpenhowa.
— Właśnie to znajduję w jej oczach — mówił Dick, chodząc tam i zpowrotem po pokoju. — Wspaniałe oczy do mego obrazu... a oczy to, koniec końców, rzecz najważniejsza w każdym portrecie. Ta dziewka została mi z nieba zesłana, aby mi powetować... to, co mi zostało odebrane. Teraz, gdy ta tygodniowa mordęga spadłaa z ramion, mogę na serjo przystąpić do roboty. Naj-