Strona:Rozmaitości i powiastki Jana Lama.pdf/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A leż, panie Anzelmie, jakże ja tak... w szlafroku... pan przecież żonaty?
— O-ho! — zawołał pan Anzelm, machając ręką. — Tempi p ssati!
— Jak to? — spytałem, bo wyraz twarzy i głosu pana Anzelma nie znamionował wcale smutku.
— Jestem wdowcem — odparł, przybierając uroczystą minę. Ale i teraz jeszcze tak mi wyglądał nie-żałobnie, że nie poczuwałem się bynajmniej do obowiązku pocieszania go, tembardziej, gdy sam czułem się niepospolicie pocieszonym.
— A konsolacja?
— Tej nie mieliśmy nigdy. Ale proszę, proszę! Hm, gdyby tak, przed wieczerzą, kieliszeczek dobrej żytniówki? Po takiej drodze, po przemoczeniu i przeziębnięciu!
— Jak najchętniej! — A teraz spróbójmy tej pieczeni. Moja pani Małgorzata czasem wcale nieźle umie ją przyprawiać.
W istocie, pieczeń była wyborna, nie można się jej było odjeść. Zieleniak także, wcale a wcale nie zły. Ba, ale nie koniec na tem, po pieczeni, pojawiła się kaczusia, przepysznie upieczona, i kompot ze świeżych wisień — znakomity. Czołem przed panią Małgorzatą! W tej chwili, tamci u Stadtmüllera mogli mi zazdrościć mojego położenia, i marzyć o mnie, jak ja przed chwilą marzyłem o nich. Ani porównać dusznej i niewygodnej knajpy do tego schludnego pokoju, wcale dobrze umeblowanego. A sofa, jaka doskonała! Rozparłem się wygodnie, chłopak podał i zapalił mi fajkę, pan Anzelm dolewał wina i był uszczęśliwiony, że mógł mię tak ugościć. Przypatrzyłem mu się uważnie: podobał mi się, wszystko do koła podobało mi się teraz. Czułem, że nie-