Strona:Rozmaitości i powiastki Jana Lama.pdf/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ruski, i ja przyjadę z córka, pamiętajże abyście byli obaj z Żurawińskim, to dobijemy targu!
Wróciliśmy do pokoju, pożegnaliśmy się z gospodarzem i z panną i wróciliśmy do seminaryum, a jeszcze; nie przyszedłem do siebie z osłupienia, w jakie mig; wprowadziło to niespodziane narzucenie mi tak delikatnej misyi dyplomatycznej. Nie było wszakże rady, prosta uczciwość nakazywała mi wyspowiadać się przed Żurawińskim, jaki był właściwie cel naszej wizyty pod Czerwonym Jeleniem. Nie wiem dlaczego — ale rozgniewał się na mnie okropnie i zwymyślał mię w sposób nieuczciwy, a co więcej, wszyscy koledzy stanęli, po jego stronie, i cierpiałem dłużej i więcej niż wówczas, kiedy nam ks. Borodajkiewicz wypalił tytoń. Bóg świadkiem, że cierpiałem niesłusznie. Jużci to z jednej strony prawda, że alumnus na czwartym roku teologii ma w czem wybierać, i że podobne narzucanie mu towaru ubliża jego godności. Ależ z drugiej strony, nietylko księdzu, lecz i każdemu innemu śmiertelnikowi pilno się jakoś dzieje, gdy dorosła córka, przez dłuższy czas nie może doczekać się męża. Nie dziwnego, że chwyta się w takich razach zbyt obcesowych sposobów. Zresztą,, ja byłem zupełnie niewinnym w tej sprawie, albowiem Bóg świadkiem, że nie domyślałem się, jaki był cel zaprosin pod Czerwonego Jelenia. Bądź co bądź, nasłuchałem się tylu wymówek, że nie miło mi było nawet wspomnieć o ks. Borodajkiewiczu, a jeszcze mniej, spotkać się z nim osobiście. Nie minęło mię to atoli.
Zaledwie zaczęły się zapusty, pewnego razu, idąc przez miasto, uczułem potrącenie łokciem. Obejrzałem się i ujrzałem spiętrzoną nademną okazałą postać ks. parocha z Lipniczan.