Strona:Rozmaitości i powiastki Jana Lama.pdf/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czyźnie. A jednak nie był to fakt pojedynczy, izolowany, naliczyćby ich można nie mało na tej przestrzeni kraju, której frymarki możnych zostawiły dawną nazwę dziejową całej naszej ojczyzny!
Ledwieśmy skończyli przytoczoną powyżej rozmowę, gdy pan Henryk, prowadzony przez dyżurnego, szybkim krokiem zbliżył się do bryczki, i wyskoczywszy na nią tak żwawo jak mu tylko pozwalały niedźwiedzie i berlacze, zawołał: Poganiaj! — a to z takim pospiechem, że ledwie kilku z nas zdążyło odezwać się do niego:
— Jakto, czy pan nie zostajesz z nam i?
Wielki człowiek obejrzał się dumnie dokoła, ale ujrzawszy tylu szyderczych a marsowych fizjenomji, zmiękł jakoś i odezwał się głosem z pańska uprzejmym:
— Nie, moi kochani, muszę jechać... mam ważne zlecenia do Galicji. No, bywajcie mi zdrowi — dodał łaskawie — a miejcie się na ostrożności, bo Moskale ztąd o dwie wiorsty nocują.
Niektórzy chcieli go jeszcze zatrzymywać, bądź żeby się dowiedzieć coś bliższego o tych Moskalach, bądź też w nadziei pomnożenia obozu o dwóch przynajmniej żołnierzy; ale dyżurny zawołał:
— Puścić! Naczelnik kazał! — i trójka pana Łąkowskiego ruszyła sążnistym kłusem po rozbryzgujące się błocie, w stronę, gdzie do niedawna stały jeszcze słupy graniczne, zatknięte przez Aleksandra I., a gdzie stoją dotąd czarno-żółte słupy domu Lotaryńskiego...
Po odjeździe pana Łąkowskiego, kazano nam wystąpić pod broń, o ile kto takową posiadał; bezbronni zabrali na plecy kociołki i inne przybory obozowe, a rozchwyciwszy na prędce resztę zgotowanej kaszy, ruszyliśmy w pochód.