Nie razi nas to bynajmniej, raczej urasta w naturalną konieczność utworu i w zwycięskie jego piękno...
»Pod skejskim donżonem, na blankach, na murach
pancerni przysiedli stróżowie;
łby wsparli na szpadach, na srogich kosturach,
na czatach na zamku w Krakowie.
Noc w mieście głęboka, Skamander połyska,
wiślaną świetląc się falą...«
Lub też końcowe wołanie Kassandry:
»Hej, Wisłą płynie kra...
Wiosna, — kto jej doczeka?...«
Albo czytajcie, czytajcie końcowe ustępy Akropolis, choćby od strofy XVI-ej Harfiarza poczynając, od słów:
»Nie będzie już bólów ni łez!...
Przybywasz oto włady Lew,
na wozie Bóg ognisty;
ognisty deszcz, gdy zmarszczysz brew,
O Wielki, Wiekuisty!
O Nieśmiertelny, ponad świat,
nad światy władny mnogie;
położysz kres niewoli lat
i pęta ujmiesz wrogie.
Pokruszysz pęta, w skrzydeł lot
na nieśmiertelne trwanie.
Niechaj na dzwonach bije młot
Twe wielkie Zmartwychwstanie!«