Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

PITAN... zwany ojcem Pitanem, chociaż nie skończył jeszcze czterdziestki, był człowieczkiem nikłym, chudym żywym i miał głowę zbyt dużą w stosunku do ciała. Na pierwsze wejrzenie zwracała uwagę czarna broda, słoniąca policzki i wielkie wargi ukryte we włosach. Cerę miał żółtą, nos rozpłaszczony, oczy brunatne, aksamitne, gdzie źrenica spływała w tęczówkę, jak u pudla.
Obecny na zebraniach Marek, wodząc oczyma po sali napotykał zawsze te oczy uśmiechnięte poważnie. Pitan był pośród towarzyszy rzadkim okazem, którego ludzie interesowali nietylko ze względu na ideję (i interes własny), ale także jako tacy, a czynił to przez miłość dla człowieka... jak pies. Czuł pociąg do młodego burżuja, odgadując jego zakłopotanie. A Marka instynkt zawiadomił, że płynie ku niemu wpoprzek prądu wielki, dobry pies. Spotkali się.
Pitan był wędrownym naprawiaczem wyrobów z fajansu i porcelany. Miał pod miastem maly sklepik, gdzie wykonywał roboty delikatniejsze. Zręczność jego sprawiła, że naprawiał także przedmioty wszelkiego innego rodzaju, jak drewniane, kamienne, lub kruche bawidelka. Jako robotnik wolny dysponował czasem wygodniej, niż towarzysze jego, zajęci po fabrykach i warsztatach i nie szczędził go dla sprawy. Nosił z jednego końca Paryża na drugi, zaproszenia, broszury, przypominał zapominalskim obowiązki, budził drzemiących i bił w bęben pobudki. Marek skorzystał kilka razy z wolnego popołudnia w liceum i towarzyszył Pitanowi. Zmęczył się prędko. Niepogoda, ni odległość nie miały dla Pitana znaczenia. Szedł i szedł kulejąc potrosze, twardo i równo, jak stary wojak. Nie zatrzymywał się nigdzie po załatwieniu sprawy, nie pił też wcale. Żartowano z jego ślubu wstrzemięźliwości i czystości, bo nie miał żadnej kobiety, mimo że był bezżenny. Mieszkał

75