Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/332

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wracam z frontu. Cuda! Te dzieci śmieją się umierając. Mówią: — Krótko a dobrze! Nie zmarnowałem życia... Na propozycję wywiezienia poza front odpowiadają: — Za nic! Przywiążcie mnie za wąsy do drutów kolczastych! Przeszkodzę im w przejściu...“

Marek czerwieniał ze wstydu i patrzył lodowato... Jak on bije po lbach te woły!... Cóż za słowa, puste, prostackie metody, nikczemne kłamstwa!... Wpatrywał się z chłodną wzgardą w mówcę, skąpanego w pocie i elokwencji. A Brissot, nie rozumiejąc niczego, przeczuł dramat rozgrywający się w duszy tego słuchacza. Jął czynić próby odzyskania zwierzyny. Raziło go teraz krytyczne spojrzenie młodzieńca, tak, że nie śmiał patrzyć nań. Wykrzykując dalej ciągle: — Francja! Francja jednej myśli cała... — i rozwijając z biegłością wirtuoza swe arpedżja, ciągle miał w zakątku mózgu tego chłopca. Widział go przecież... gdzież, gdzie? Konieczność należytego sformułowania frazesu nie pozwalała mu zatrzymać się, by pójść śladem wspomnień.
Skończył akordem piorunującym, który zagrzmiał stokrotnem echem po sali. Zaczęto wstawać, krzyczeć, klaskać, cisnąć się ku estradzie, by uściskać dłoń wielkiego obywatela. Wszyscy poczerwienieli ze wzruszenia, gadali jeden przez drugiego, śmiali się, mieli łzy w oczach. Brissot szczęśliwy, spokojny rzucił spojrzenie w kierunku opornego.
— Może wkońcu uległ?
Miejsce było puste. Marek znikł.
Nie mógł znieść do końca wyziewu tej elokwencji i odszedł nagle. Ale był jeszcze u drzwi hali w chwili, gdy się zerwała burza oklasków. Obrócił głowę, uniósł wzgardliwie wargi, patrzył przez chwilę na oszalałych i trium-

314