Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tuż przy mównicy w chwili, gdy wszedł Brissot. Był, wbrew pretensji do obojętności, tak wzburzony, że go ujrzał dopiero, gdy był w sali. Doznał wstrząsu, jaki następuje w chwili nadejścia momentu długo wyczekiwanego. Wszystko wydaje się innem, niżeśmy sobie wyobrażali, a rzeczywistość nadaje faktom taki zarys wyraźny, że wyobraźnia pęka, jak kolorowa bibułka, napięta na kole z trzciny. Niema już: — Ach, gdybyż był takim, czy takim... — Jest taki a taki! Mamy przed sobą fakt z krwi i kości, jak każdy z nas... Niesposób niczego zmienić, na cąłą wieczność...
— To on... ten człowiek jest ojcem moim!...
Co za cios! Zrazu coś mówi buntowniczo: — Nie! — Trzeba czasu, by się przyzwyczaić... Potem, nagła decyzja. Niema dyskusji. Fakt. Godzę się. Ecce Homo!...
— A człowiek ten, to ja... Ja?
Z łapczywą ciekawością badamy rysy, rozbierając każdy zosobna, chcąc w nich odnaleźć siebie...
Marek ujrzał człowieka rosłego, zażywnego, o wygolonej twarzy, pięknem czole, prostym, wydatnym nosie, o ruchliwych nozdrzach, które, zda się, wąchałyby tak samo różę, jak mierzwę stajenną. Podbródek krągły, zarysowany wyraziście, głowa odrzucona wstecz, pierś wydęta... słowem mieszanina aktora, oficera, kaznodziei i szlachcica zagonowego...
Ściskał ręce na prawo i lewo, kłaniał się różnym osobom na sali, które wyszukiwały wśród zebranych przenikliwe oczy jego. Jednocześnie słuchał, nibyto stojących w pobliżu, promieniał, odpowiadał wesoło, na chybi trafi, a ochotnie, z miną dobroduszną, uroczystą i ugrzecznioną, każdemu zosobna i wszystkim razem... Rozgwar sali, hałas dzieciarni, gdzie wszystko gada

310