Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

taniu, bowiem zrazu pragnęła zataić, że przedtem nie znała ich treści.
Zdziwiło go, że siedzi po ciemku i chciał zaświecić, ale wzbroniła. Podeszli do okna i rozmawiając patrzyli w ulicę, gdzie rozbłyskiwały wystawy. Byli zakłopotani oboje. Anetka czyniła wysiłki, by uporządkować ten nowy zwał rozmaitych uczuć, Marek zaś czuł ciągle jeszcze urazę, że ni słowem nie wspomniała o tem wszystkiem, co jej zwierzył. Mówili chłodno i niejasno. Często zapadało milczenie. Opowiadał, czego się dowiedział popołudniu, powtarzał wiadomości wojenne, wyliczał bitwy, wymieniał nazwiska ofiar... słowem nic ciekawego! Nie słuchała...
Nagle objęła go bez słowa, on zaś nie drgnął nawet, zlodowaciały z wrażenia.
Powiedziała:
— Zaświeć!
Przekręcił taster lampy elektrycznej i ujrzał listy, rozsypane po posadzce. Pokazała mu je, wyznając wszystko, co chciała zataić. Prosiła o przebaczenie, potem zaś rzekła:
— Przyjacielu mój...
Ale on nie był już mężczyzną, który w listach kipiał dumą i gniewem, jeno małym chłopcem który uciekł do swego pokoju, by ukryć wzruszenie.
Nie poszła za nim, chcąc opanować wzruszenie własne. Stała, milcząc, na miejscu, gdzie ją zostawił.
Przybycie Sylwji rozwiało czar, w który zapadli. Siedli we troje do stołu, a baczna zawsze Sylwja nie odgadła ich myśli. Byli spokojni i pełni rezerwy.
Zato, gdy odeszła, zasiedli przy stole ręka w rękę i przez długie godziny zwierzali się sobie pocichu. Rozmawiali potem jeszcze z pokoju do pokoju, gdy wkońcu zdecydowali się położyć. Ale, wśród nocy, Marek wstał,

288