Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wanego niewolnika w nieubłaganej walce, która od czasów Prometeusza, kończy się zawsze klęską. To obłuda silniejszego, który grąży słabszych, a potem ginie pod pięścią mocniejszego jeszcze! Przyroda nie zna prawa. Potęga, obojętna zupełnie, pochłania miljony istot żywych. Anetka, to jedna z owych miljonów ofiar. Mogłaby co najwyżej opóźnić klęskę własną, kosztem innych ofiar, o dzień, czy godzinę. Ale klęska jest nieunikniona. Czyż jedy warto okupywać zwłokę cierpieniem innych?...
Wykrzyknęła:
— Dlaczegóżby nie?... Dzień, godzina posiadania, czyż to nic? Wieczność mieści się w chwili, jak wszechświat w osobniku... A czyż niczem jest cierpienie ofiary drugiej rywalki, na której się mścimy? Czyż niczem jest, to szczęście, które nam kradnie złodziejka, odebrać zpowrotem, choćby przyszłości jej zadać ból, czy zniweczyć ją?...
Chmura dzikich, rozwrzeszczanych ptaków spadła na nią. Wołały głosami brutalnej dumy, okrutnej zazdrości i pomsty... Oszołomił ją trzepot skrzydeł i krzyki... Skądże się wzięły?
— Wszystko to tkwi we mnie!...
Uczuła dumę i przerażenie, sparzyła ją kropla roztopionego ołowiu, doznała upojenia i bólu graniczącego z omdleniem, z zaspokojeniem agonji... Nie odpędzała ich wcale, nie mogła odpędzić. Była bierna, jak zwłoki na polu, szarpane przez bijące się o lup ptaki. Ptaki stanowiły dwa wrogie stada, żądzę posiadania i żądzę poświęcenia. Wszelkie poświęcenie posiada także szpony i dziób drapieżcy. Wszakże dobro i zło (któż je rozróżni?) przybrane są w te same szaty dzikiego okrucieństwa.
Naga, rozciągnięta, nieżywa już, założywszy ręce, pozwalała się pastwić nad sobą stadom kruków.

261