Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie mogę wierzyć w to, czego nie rozumiem. Czyż mam kłamać?
— Nie! Ale proszę bardzo, zechciej pani wierzyć.
Anetka uśmiechnęła się przyjaźnie.
— Działam, dziecko drogie. Wiara mi jest zbyteczna.
— Działać, znaczy wierzyć.
— Być może. Przynajmniej jest to mój sposób wierzenia.
— Wszelka działalność pozbawiona światła chrystusowego, może się przemienić w błąd, lub zbrodnię.
— Sądzisz pani, że Chrystus chroni ludzi wierzących weń od lat czterech przed błędem i zbrodnią?
— Ach, proszę tego nie mówić! Wiem wszystko! Tak mało jest teraz prawdziwych chrześcjan! To straszne! Pośród moich nawet znajomych nie znajduję żadnego niemal. Gnębi mnie to i przytłacza, cierpię i boję się. Boję się życia i ludzi. Chciałabym ich odkupić. Nie mogę pośród nich żyć, a działać, jak pani, nie umiem, gdyż boję się każdego czynu. Nie jestem zdolna żyć na tym świecie i pragnę gorąco wstąpić do Karmelitek. Ojciec zezwala, matka płacze, a siostra się gniewa. Ale nie wytrzymam wśród swoich dłużej, gdyż zdaje mi się, że wszyscy ciągle grzeszą przeciw Zbawcy naszemu!... Ach, cóż powiedziałam! Proszę nie wierzyć! Są dobrzy, kocham ich i nie wolno mi wydawać sądu... Nie, nie, to nieprawda... Ach, gdyby pani była chrześcijanką wierzącą!
Ukryła twarz w dłoniach.
Anetka uspakajała ją po macierzyńsku. Położyła dłoń na pochylonym karku dziewczyny, mówiąc:
— Biedaczko droga! Masz słuszność!
Urszula podniosła głowę:
— Pani mi nie przygania?
— Nie.

249