Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Umieram właśnie. Nie buntuję się przed śmiercią. Rady niema. To prawo... Ale na ludzkie głupstwo przystać nie mogę... On jest tu, w pobliżu, on, mój jedyny przyjaciel, a ja nie miałbym go widzieć, dotknąć, rąk jego, usłyszeć po raz ostatni...? To byłoby potworne!
Anetka milczała, myśląc o mnogich tysiącach nieszczęśliwych, którzy z krwawych rzeźni z okopów, gdzie upływało z nich życie, wyciągają ramiona do dalekich ognisk domów, lub leżąc w łóżkach bezsennie, dręczą się losem ukochanych. Herman czytał w niej.
— Niechże się poddają inni — powiedział — ja, nie! Mam jeno chwilę życia przed sobą. Czekać nie mogę. Chcę tego, co jest prawem mojem.
Anetka milczała dalej. Ścisnęło jej się serce. Jęła gładzić ze współczuciem ręce jego, chcąc ukoić. Odepchnął ją i obrócił się plecami. Wyszła.
Gdy po nocy gorączkowych rozmyślań wróciła nazajutrz, zastała chorego, leżącego bez ruchu. Powiedział ponuro, spokojnie (bardziej ją jeszcze przygnębił ten spokój, niż wczorajszy wybuch):
— Przepraszam panią. Byłem szalony. Mówiłem o sprawiedliwości i prawie mojem. Niema żadnej sprawiedliwości, a ja nie mam żadnego prawa. Biada tym, którzy upadli! Winni zanurzyć twarz w ziemi i nabrać jej w usta, by stłumić krzyk. Robak wije się pod stopą. Głupstwo! Milczę i nie stawiam oporu.
Położyła mu dłoń na spoconem czole i rzekła:
— Nie! Trzeba stawiać opór. Nic dotąd nie jest stracone. Spotkałam pańskiego lekarza. Radzi wyjazd do sanatorjum szwajcarskiego. Powietrze tutejsze jest zbyt duszne, ciężkie, wilgotne przyprawia o anemję, a atmosfera moralna również przygnębia. Jesteśmy wszyscy beznadziejnie zatruci wojną. Tam, w świeżym wiewie gór i zapomnieniu władającem szczytami przyj-

160