Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wojna była normalnem ćwiczeniem instynktu naturalnego, uświęconego zwyczajem. I któż wie? Jest ona może wykonawczynią sił niszczycielskich, tkwiących w człowieku. Po zaspokojeniu ich, wszystko wraca do równowagi.
— A pan, co sądzi?
— O mnie niema mowy. Ja jestem skreślony z listy.
— Nie! Pan chce słyszeć.
— Nie pora jeszcze! Cierpliwości. Przyjdzie kolej na Hermana Chavannes... A zresztą, chcąc go poznać, trzeba patrzeć jego oczyma.
— Chciałabym w nie zajrzeć.
— Cierpliwości! Wyobraź sobie pani, co mógł uczynić ten, którego schwytano w sieć, a on nie ma żadnej wątpliwości kto go trzyma!
— Jeśli tak jest, to jakże pan mógł brać udział w walce.
— Mógłbym odpowiedzieć, że mi nie zostawiono wyboru... Ale gdyby mi nawet pozwolono... wybrałbym napewno sieć. Nie chcę sobie pochlebiać. Tak jak dziś, nie rozumowałem wówczas. Fatalny dar porowatości, jaki posiadam, sprawia, iż nasiąkam duszami zewnętrznemi, zapominając zbyt często o własnej. Jest się Francuzem, żyje się wspólnie, wszyscy są ciekawi siebie wzajemnie, myślimy głośno i słuchamy, myślimy we dwu, w dwudziestu, w tysiąc i człowiek staje się wkońcu echem w pudle rezonansowem. Nie zdoła sobie pani, ani zresztą nikt, wyobrazić, jaki nas ponosił przedziwny zapał w pierwszych dniach... Nie przestawaliśmy śpiewać Chant du Départ. Unosił się nad nami anioł stokroć od wszystkich marzonych piękniejszy i każdy oddałby był chętnie własną skórę, za możność potarcia jej o skórę jego. Obejmował nas skrzydłami. Był to szał, jak w miłości przed posiadaniem... Cóż za posiadanie! Straszliwe oszustwo!... Wszystko jest oszustwem. Miłość

136