Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ZWIERZAŁ się tak, przysłaniając ironją galicką tragizm myśli swoich. Były beznadziejne i bezlitosne. To kraj cieniów. Ale na ziemi śmiało się słońce żywych. Kontrast czynił bardziej ponurą wizję wszechświata. Widział błąd pierwotny stworzenia, nie myśląc o tem, że mógł zostać odkupiony. Instynkt namiętny Anetki buntował się. Wierzyła w zło i dobro i przenosiła jedno i drugie z serca na płótno przestrzeni, usiane gwiazdami życia. Wzięła udział w wielkiej zamieszce. Nie myślała o zwycięstwie, nie był to jej cel, ale chciała walczyć. To, co uznawała za złe, było złem. Zło to nieprzyjaciel. A nie wdawała się w układy z nieprzyjacielem.
Bardzo to ułatwia walkę, jeśli wszystko złe umieszcza się po stronie przeciwnika, a wszystko dobre po swojej. Błękitne oczy Hermana, pieszczące serdecznie tę duszę pełną i ognistą, obejmowały inne zgoła pole walki! Kryszna walczy z Kryszną i nie ma zgoła pewności, czy wynikiem walki będzie życie, śmierć lub ogólna zagłada. Herman dostrzegał nieporozumienie wzajemne, a uznawał je za powszechne i wieczyste. Nie miał nadziei wziąć udziału. Posiadał fatalny dar przytakiwania myśli własnej, a nie przeczenia myśli innych, bowiem rozumiał ją. Z większą też bacznością przenikał ją, niż wysiłkiem skierowanym ku temu, by ją zmienić.
Nie zawsze był takim. Wyruszył w życie z pełnem swojem ja, które nie tyle starało się rozumieć, co brać. Oczy mu otwarły niepowodzenia. Opowiedział jedno z nich Anetce całkiem spokojnie. (Nie krępował się z nią wcale. Była w jego oczach towarzyszką inteligentną, znającą życie, i pewnie przeszła niejedno analogiczne doświadczenie).
Kochał pewną kobietę i to w sposób tyrański, wedle swego, a nie wedle jej serca. To, co uważał za dobre dla siebie, musiało być dobrem dla niej. Czyż nie byli

130