Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

roztropnych stwierdzeń stanu rzeczy. Po chwili pani de Mareuil usuneła się dyskretnie.
Wówczas Herman Chavannes, którego oczy szybkiemi spojrzenia mi badały dotąd rysy Anetki, podał jej rękę i rzekł:
— Kochana Ludwika opowiedziała mi o bohaterskim czynie pani. Nie zaliczasz się więc pani do tych, którzy po rozegranej bitwie, walczą dalej z powalonym nieprzyjacielem. Mogę tedy, sądzę, żywić nadzieję, że znajdzie pani także czas dla tego oto pokonanego.
— Dla pana? — spytała.
— Tak! Jestem ciężko ranny, do cna pokonany. Są to tytuły chluby.
— Ozdrowieje pan.
— Nie. Proszę zostawić złudzenia innym i mnie samemu! Starczy nas do zajęcia się tem. Nie z tego powodu potrzebuję pani. Porażka, dla której proszę o pobłażliwość, nie jest natury fizycznej, ale duchowej. Niczemby było ponieść klęskę, gdyby wierzyć można w zwycięzcę.
— Jakiego zwycięzcę?
— W przeznaczenie, które nas składa w ofierze... Nie... to nie wszystko jeszcze... powiedzmy raczej: w przeznaczenie, któremu się oddajemy w ofierze...
— Ma pan na myśli Ojczyznę?
— To jedno tylko oblicze przeznaczenia. Maska dzisiejsza.
— Ja także zostałam pokonana i nie wierzę w zwycięzcę. Ale nie poddaję się. Nie padło jeszcze ostatnie słowo.
— Pani jest kobietą. Pani gra. Kobieta, przegrywając nawet, wierzy w następną wygraną.
— Nie, nie wierzę. Ale zysk czy strata, dopóki mi w grze o życie zostanie funt ciała na stawkę, grać nie przestanę.

125