Wieczorami siadywali razem w pokoju Sylwji przy stole, gdy Marek ukończył swą dzienną pracę. Przedłużali te wspólne posiedzenia późno w noc. Palce Sylwji nieustannie ruchome modelowały linję zamaszystego kapelusza w stylu marsowym i wabnym jednocześnie. Nie patrzyła, wiedząc, że patrzy na nią...
— Miło patrzeć na mnie... — mówiła doń w duchu — ale milej jeszcze słuchać...
Chłopak pożerał ją oczyma od stóp do głowy, a zwłaszcza do uszek, (które były przydługie i jak u łani nieco strzępiaste). Pozwalała na to, nie dopuszczając atoli, by myślą, milczeniem i nadmiarem czasu hodowany owoc ten wzbroniony mógł dojrzeć. Mówiła bez przerwy i na tym łańcuchu pozłocistym wiodła go. Wystrzegała się zadawać pytań, nie chciała przenikać tajemnic chłopca. Opowiadając swoje własne, chroniła tajemnice Marka. Roztrząsała je z całą swobodą. Brała pierwszą z brzega i opowiadała historyjki humorystyczne, szalone, a rozsądne, w których brała udział, tracąc nieraz cnotę, ale nigdy busoli. Śliniąc, to zrywając w zębach nitkę, chwytała złośliwym języczkiem w przelocie sylwetki ludzi, ich gesty i śmiesznostki, nie szczędząc własnych.
Traktowała Marka, jako powiernika. Często nadarzały się sytuacje ryzykowne, ale wszystko ratował świetny humor i przepojony śmiechem morał końcowy, który dementował szaleństwo i upojenie zmysłów. Miała niezrównaną naturę. Słuchając jej, nie myślało się wcale, czy jest to moralne, czy nie. Porywała poprostu sprytem, który górował nad sercem i zmysłami. Marek słuchał, zniewolony, buntując się, i śmiejąc, oczarowany i wkońcu pokonany zawsze. Był to komiczny romans życia, opowiadany przez niezrównaną spostrzegawczynię. Wydało się, że jej osobiście nie obchodzą te wszystkie przygody i przypadki, wszystko było dla niej jeno opowieścią...
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/115
Wygląd
Ta strona została przepisana.
97