Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ham! Zjem cię! A ten głupiec — mówiła, biorąc go za świadka — śmie twierdzić, że mi nie wystarczysz! Bezczelny człowiek!... Jakżebyś mi mógł nie wystarczyć, mój królu, mój bożku drogi? Powiedz, że jesteś mym Bogiem! A cóż jestem sama w takim razie? Mamą Boga! Naszą własnością świat! Wszystkiego dokonamy razem, wszystko zobaczymy, wszystko posiądziemy, wszystkiego spróbujemy, pokosztujemy, wszystko stworzymy!...
Stwarzali w istocie, czyż bowiem odkrywanie nie jest stwarzaniem? Odkrywać, znaczy po francusku tyle co znajdywać. Znajdujemy to co odkrywamy, odkrywamy, co stwarzamy, o czem marzymy, co wyławiamy z toni snów. Nastała godzina wielkich odkryć, zarówno dla matki, jak i dziecka, pierwszych słów, badań i pomiarów świata własnemi ramionami. Codziennie wyruszali oboje na wyprawę zdobyczną, a Anetkę radowało to tyle co malca, więcej nawet może jeszcze. Przeżywała, zda się, młodość własną, tylko bardziej świadomie, a przeto weselej. Sam mały urwis był źródłem tego wesela. Śliczny chłopak, zdrowy, nabity, istne prosiątko różowe, w sam raz na rożen! (Sylwja mówiła, że go to czeka). Elastyczne jego ciałko zawierało nadmiar sił, jak piłka gumowa, pragnąca skakać i odskakiwać. Za każdem zetknięciem ze światem rosło jego hałaśliwe rozradowanie. Niezmierna zdolność marzeń, właściwa dzieciom, uzupełniała jego odkrycia i przedłużała wibrację dzwonów wesela. Nie ustępowała mu w niczem Anetka, zdawali się współzawodniczyć, które będzie szczęśliwsze i narobi więcej zgiełku. Sylwja twierdziła, że siostra oszalała, ale robiła to samo. Po wyhałasowaniu się zapadali oboje w ciszę bezwzględną, rozkoszną, doszczętną. Mały

49