Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chmurzona i czuła w sercu ból. W duchu protestowała ze złością: Nie! Nie! Ale jednocześnie czuła z pewnem zakłopotaniem, że Marcel raz już przewidział wszystko trafnie. Czemuż z takim uporem przekonywał ją, czemu wyjaśniał, że może skorzystać z osiągniętej swobody i bez obawy żyć poza nawiasem społeczeństwa (jak się wyrażał: powyż przesądów konwencjonalnych mieszczaństwa).
W Anetce żyły dwie, lub trzy osobowości i zazwyczaj jedna mówiła, a inne słuchały. Dziś jednak mówiły dwie naraz: Anetka namiętna, sentymentalna, zdana na łup wrażeń i oszukiwana przez nie bez oporu, oraz druga, obserwująca, którą bawiła tajemna gra sprężyn serca. Miała ona dobre oczy. Dostrzegała w Marcelu zamianę ról. Dawniej on czytał w jej najskrytszych myślach. Anetka osiągnęła teraz (od czasu swej metamorfozy) bystrość apercepcji najdrobniejszych poruszeń duszy, co ją bawiło ogromnie jako nowość mimo różnorakich zajęć i trosk chwili bieżącej...
Wyciągnięta na otomanie, z rękami założonemi na kark, patrzyła, otwarłszy napoły usta, w sufit, ale z pod oka spoglądała na mówiącego Marcela, odgadując na pewniaka naprzód słowa jego i przewidując, co nastąpi. Pozwalała mu iść do końca, zaciekawiona i nieco sarkastyczna, co sobie zresztą wyrzucała.
Powiedział wszakże przed chwilą, że trzeba wszystko poznawać... poznawać
Poznawała tedy przyjaciela...
— Ach, rozumiem cię! — myślała. — Nieźle byłoby podnieść Anetkę spadłą z drzewa. Potrząsasz zlekka drzewem, by to przyspieszyć... Korzystasz z sytuacji Anetki... Mimo to kochasz mnie,... kochasz na-

46