Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/351

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niczego mi nie żal! Złudny majaku! Śledziłeś me troski? Będziesz miał za swoje! Biorę swój los z całą mądrością i szaleństwem. Życie to szereg omyłek, ale miłość niezupełnie jest omyłką. Mimo nadchodzącej starości, mam serce bez zmarszczek, które mimo przebytych cierpień, raduje się, że kochało...
Wspomniała z wdzięcznością o wszystkich kochanych.
Było w tem dużo serdeczności, ale także iście francuskiej ironji. Obok strony uczuciowej, dostrzegała też śmieszność cierpień własnych i cudzych, zawartą w owej nieubłaganej gorączce pożądania. Czegóż się jeszcze spodziewać mogła? Skończyła z miłością... Teraz kolej na innych!
Pomyślała o tych innych, o synu, który drżącemi rękami chwytał przyszłość niepewną, Filipie, który nie mógł nasycić swego głodu tem, co mu dawało społeczeństwo, Sylwji usiłującej drobiazgami chwili zapełnić pustkę serca, wielu innych ziewających z życiowej nudy, oraz młodzieży niespokojnej, która błądzi i czeka... Nacóż czeka? Ku czemuż wyciąga ręce?
Oswobodzona od samej siebie, objęła spojrzeniem ładowne wozy, trzodę ludzką w wirowisku ulic, która dąży, jakby ścigana przez owczarskie psy. W pozornym chaosie odczuła rytm władczy. Każdy zmierzał gdzieś, nie wiedząc, że jest popychany... Ale dokądże, dokąd pędzi każdego z tych ludzi pasterz niewidzialny? Czy to Dobry Pasterz? O, nie. Oni zmierzają poza dziedziny dobra.
Odbyła lekcje, jak zawsze cierpliwie, uważnie, słuchając i tłumacząc uprzejmie, a podczas, gdy mówiła, marzenie osnuwało ją coraz to bardziej. Ludziom nawykłym nie trudno żyć naraz podwójnie, przyziemnie,

347