Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jej pewny (wręcz przeciwnie, jak z matką). Czuł instynktownie, że ciotka Sylwja jest bardzo biegłą w odczytywaniu tego rodzaju sekretów...
Nie zobaczyła i odetchnął z ulgą, mogąc się delektować przez cały ranek swoją miłością. Stawał przytem bezwiednie przed wystawami, oglądając to krawatki, to laski, lub dziennik ilustrowany i podobnie jak gołębie, dążące co ranka do starych ogrodów, pełnych świeżych drzew, zaszedł tam, gdzie go nęcił cień i gruchanie tych ptaków.
Przez górę Św. Genowefy i starą, ludną ulicę dotarł, nim się spostrzegł, do Jardin des Plantes.
Mało tu było o tej porze ludzi, w dali brzęczał Paryż, niby trzmiel, a wokół wibrował błękit lata. Marek usiadł na ławce pod grupą drzew i przycisnął nerwowo dłonie do piersi, jakby kryjąc skarb bezcenny przed niedyskretnem spojrzeniem. Cóż było skarbem tym, o którym śnić niemal bał się? Oto kilka słów Noemi, z których zbudował świat cały. W czasie ostatniej wizyty, nie zważając prawie na jego obecność, rzuciła mu uśmiech, zaabsorbowana wielkiem zdarzeniem (odzyskanie Filipa, upokorzenie Anetki... zwycięstwo ostateczne!... Ach któż wie? Niema rzeczy ostatecznych... radujmyż się chwilą obecną!). Westchnęła zmęczona, zdenerwowana i rozradowana, a Marek zapytał o powód. Spostrzegłszy przelotnie trwożne i naiwne spojrzenie chłopca, powiedziała tajemniczo:
— To sekret!
I westchnęła znowu. On zaś spytał:
— Cóż za sekret?
Przemknęła jej myśl złośliwa i odparła:
— Nie mogę powiedzieć! Zgadnij!

326