Przejdź do zawartości

Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.





CZĘŚĆ TRZECIA.

Solange była mała, krągła, podobna do wiejskiej madonny gotyckiej, o staruszkowatych, dziecinnych rysach, uśmiechniętych ustach, małym nosku i ustach, przy ciężkim nieco podbródku i świeżej, rumianej cerze. Słowa jej były poważne, bardzo poważne i kontrastowały śmiesznie z wesołą twarzą, która się wysilała, by taką nie być. Mówiła szybko nie chcąc stracić nici przewodniej ważnych spraw, ale urywała częstokroć w połowie, pytając:
— O czemże to chciałam mówić?
Nikt ze słuchaczy nie poddawał jej wątku, gdyż nikt nie słuchał. Ale nie żywiono do niej urazy, gdyż nie była gadułą niesmaczną i przepraszała pokornie za nudzenie swoje, jeno miała wrodzoną skłonność do gubienia po drodze myśli, do wielkich projektów idealistycznych, dzieł społecznych i wychowawczych, i różnych takich spraw. Dzieła Platona, Guyau, czy Fouillé, leżały otwarte miesiącami na tych samych stronach, gdzieś po kątach, pod meblami, czekając przypadku, któryby je wydobył na wierzch. Małomieszczanka, z rodu dobrego, słodka, miła, ładna, rozsądna, zrównoważona, nawet pedantyczna, łatwa w życiu, bez żadnej pozy, wyobrażała sobie, że ma potrzeby umysłowe, gdy czuła jeno konieczność mówienia o ideałach, oraz

243