Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ach! — wzdychała patetycznie Odetka. — Oddałabym za ciebie ostatnią kroplę krwi!
Był to frazes z romansu feljetonowego, jaki czytano w pracowni.
Marek był czasem świadkiem tych wynurzeń, wydymał wzgardliwie usta, wkładał ręce w kieszenie i przybierał minę wyniosłą. Niecierpiał owej paplaniny sentymentalnej, która wypowiada wszystko do dna. Raz powiedział swemu koledze:
— Kobiety są wprost niesmaczne!
W gruncie rzeczy, gniewały go te objawy czułości, tak hojnie szafowane dla Odetki. Raziły go, gdy odnosiły się do niego samego, ale nie chciał, by ktoś inny korzystał z nich.
Miał, coprawda, ciotkę i odwzajemniał się niewdzięcznej matce, okazując Sylwji dziesięć razy więcej przywiązania. Ale mimo, że Sylwja go pieściła, był rozczarowany, bowiem traktowała go jak dziecko, czego niecierpiał. Prowadziła go do cukierni co niedzieli, sądząc, że mu sprawi rozkosz najwyższą. Oczywiście, nie był obojętnym na ten urok, ale nie chciał, by sądzono, że przywiązuje do tego wagę. Przytem ciotka uważała go za osobistość podrzędną. Nie krępowała się wobec niego, zaspakajało to poniekąd ciekawość, ale raniło ambicje, bowiem odczuwał te odcienia. Radby był poufałości Sylwji, ale gdyby mu ją okazywała, jak mężczyźnie, nie zaś smarkaczowi. W dodatku (nie przyznawał się do tego nawet), w bliskiem obcowaniu, z Sylwją stracił dużo złudzeń. Niebaczna kobieta była ślepą na to, co się budzi w duszy dziesięcioletniego chłopca, co niweczy czarowny obraz kobiety i rani przez szybkie odkrycia. Sylwja nie baczyła w jego obecności na swe gesty i słowa, jakby był zwierzęciem

200