Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Miał rysy delikatne, ale nieregularne, czoło wąskie, podbródek zniewieściały, oczy nieco zapadłe, nos... doprawdy trudno go było określić... usta szerokie, o bladych wargach i trochę skośne. Nawet gdy był spokojny, mienił się ciągle... niepewny... jakby szukał swej formy... a nie wiedział co przyjąć, a co odrzucić.
Od czasu choroby był nerwowy, rzec można, i wrażliwy. Ale przytem posiadał spokój, obojętność i skupienie, co myliło obserwatora. Nigdy nie krzywił się, nie chmurzył, nie przeczył.
— O, tak, mamo! odpowiadał stale.
Jednakże wychodziło zaraz na jaw, że nie wie o czem mowa, nie słucha... czy może słucha nawet... któż wie? Patrzyli na siebie wzajem, a Anetka czuła, że ma przed sobą sfinksa, który w dodatku nie wie, iż jest sfinksem. Trudno siedmioletniemu dziecku znać siebie samego, natomiast Marek badał pilnie matkę, która była jego panią i służącą jednocześnie. Miał na to dość czasu, natomiast jej zbrakło sił.
Myliła się jednak, sądząc, że Marek nie podobny jest do nikogo z rodziny. Miał zadziwiające analogje umysłowe z dziadkiem Rivière’em. Tylko Anetka znała, mimo wszystko, mało swego ojca, bo zostawała pod jego czarem, a nawet przeczytawszy słynną korespondencję, poznała go jeno w części i to w ostatnich stadjach życia. Przytem odsuwała to od siebie, pragnąc zachować pełne pietyzmu wspomnienie. Gdyby atoli wrócił stary Raul Rivière dla zbadania sprawy, młody bastard byłby mu powiedział:
— Zaczynam na nowo!
Nie zaczynał tego samego, gdyż nic się nie powtarza... wracały tylko szczegóły...

166