Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wstań!
Wstał, ona cofnęła się instynktownie, a Leopold powiedział:
— Boisz się jeszcze? Nie przebaczysz mi chyba nigdy?
— Nie mówmy już o tem, sprawa skończona! — odparła szorstko.
Ruszyli dalej, Anetka była lodowata i niema, jemu zaś trudno było milczeć. Pod wpływem wyrzutów sumienia usprawiedliwiał się. Nie był jednak wymownym biedaczek, nie władał wykwintnym stylem, przeto powtarzał jeno raz po raz:
— Jestem świnia! Jestem świnia!
Wzburzona jeszcze, powstrzymywała uśmiech. Ale umysł jej nie wrócił dotąd do równowagi. Odczuwała jednocześnie marność i komizm tej sceny, nie przebaczyła napastnikowi, a gotowa go była żałować, wobec żalu i skruchy, jakie okazywał. Słuchała pełna urazy, współczucia i ironji. On zaś bełkotał dalej, tłumacząc, jak to czasem świńskie zachcianki i szał nachodzą człowieka. Znała to dobrze sama, nie potrzebował jej wyjaśniać. Miał tak żałosną minę, że powiedziała mimowoli:
— Wiem. Czasem człowiek dostaje bzika. Ale już po wszystkiem!
Szli dalej w milczeniu, smutni i zmieszani. Gdy dotarli w pobliże miejsca, gdzie siedziała Sylwja, Anetka uczyniła gest, jakby mu chciała podać rękę, ale nie uczyniła tego, tylko rzekła:
— Już zapomniałam!
Ulżyło mu to, ale niepewny jeszcze, spytał jak dziecko bojące się kary:
— Nie powiesz nic, Anetko... prawda?

129