Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zachęcany przez Anetkę, rozkwitł takim, jakim był w istocie, piękno moralne opromieniło jego rysy, a ona nie mogła już teraz poprzestać na uprzejmej obojętności.
Odtąd widywali się regularnie każdej niedzieli, a czasem także w ciągu tygodnia, gdy mieli wolny czas. Juljan zabierał książki nibyto w celu udzielania pewnych wyjaśnień ułatwiających Anetce zrozumienie ich. Przynosił też dla Marka podarki dość drogie i źle wybrane, za które jednak mały nieprzyjaciel nie był mu wcale wdzięczny, gdyż uważałby to za dzieciństwo, poniżej swej godności. Nic jednak zachwiać teraz nie mogło dobrą wolą Juljana, który zamykał oczy, na wszystko, co go mogło razić. Każdy samotnik, bojący się świata, pokonawszy raz niedowierzanie na korzyść wybrańca, nie zna już granic ufności i wydaje mu się cały na łup. Juljan oszukiwał sam siebie w sposób genjalny, konstruując cuda z tego, co posiadała, lub uczyniła Anetka, a także z całego jej otoczenia (upiększał to bezwiednie). Roztargnienie jej, niebaczne odpowiedzi, a nawet milczenie nudy, wszystko czyniło mu ją w oczach tem piękniejszą i bardziej go jeszcze wzruszało. Różne drobne rysy, dostrzegane raz po raz, nie godziły się z wytworzonym w umyśle portretem ubóstwianej, przeto przerabiał go nieskończoną ilość razy, a chociaż coraz mniej miał podobieństwa do pierwotnego szkicu, Juljan nie wątpił, że mu został wiernym, gotów tyle razy zmienić ideał miłości, ile razy zmieni się przedmiot tego uczucia.
Dostrzegła wreszcie Anetka tę miłość, rozśmieszyła ją ona zrazu, potem wzruszyła, potem przepoiła wdzięcznością, potem zaś mimo wszystko (najbrzydszy chłopiec może dać tylko to co ma...) zmieszała potrosze.

121