Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Lepiej późno, niż nigdy! powiedziała nieco urażona.
— Gadasz głupstwa! Powiedz to komu innemu!
— Zaraz to zrobię.
Anetka pogroziła jej.
— A więc rzecz poważna? Któż to jest?
— Właśnie przyszedł.
Selve zadzwonił w tej chwili. Wszedł i doznał niejakiego rozczarowania, nie zastając Sylwji samej. Ale zrobił dobrą minę, jak człowiek kultury. Tylko nie był w stanie ukazać się z najlepszej strony, będąc sam z dwoma kumoszeczkami, dość niepokojącemi i to zostającemi widocznie w porozumieniu. Śledzony przez dwie pary oczu, powiedziawszy kilka dość ciężkich komplementów Anetce, zaczął się rozwodzić nad zawodem i swem życiem pracowitem. Anetka, powodowana miłosierdziem, zadawała mu pytania z miną zainteresowaną. Napełniło go to zaufaniem, jął zwierzać się z trudności zawodu, jego cech ujemnych i sukcesów, nie pomijając sposobności uwydatnienia swych zalet. Zdawał się prosty, serdeczny, skromny i grał w otwarte karty. Roztropniejsza Sylwja patrzyła narazie w karty partnera. Anetka, usunięta rychło na drugi plan, przyglądała się grze, zdziwiona nietyle zręcznością siostry, co skromnością jej wyboru. Sylwja znalazłaby z łatwością partję o wiele świetniejszą, ale nie chciała tego, niedowierzając mężczyznom zbyt pięknym i wybitnym. Nie wzięłaby też oczywiście dandysa, ni głupca. Poruszała się... in medio. Wolała zdolnego przykrawacza, niż właściciela. Wiedziała, że w małżeństwie obie strony chcą brać i dawać, jest to kwestja popytu i podaży. Chciała zostać panią u siebie, czegóż atoli chciał on? Ach, ten biedny chłopiec chciał, by go kochano

97