Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana I.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Sylwja wybuchła śmiechem.
— Naprawdę, mówię ci, chciałby mnie wchłonąć w siebie całą, zabrać mi życie, własne myśli moje, odebrać powietrze, którem oddycham. O, on ma doskonały apetyt, ten mój Roger. Miło patrzyć jak się dzielnie sprawia przy stole... Je, aż mu się uszy trzęsą... Ale ja nie chcę zostać zjedzoną...
Śmiała się z całego serca, a Sylwja, siedząca na jej kolanach, z rękami wokół jej szyi, śmiała się także. Anetka mówiła dalej:
— To straszna rzecz czuć, że mnie ktoś zjada w ten sposób żywcem, że nic mi nie pozostanie już własnego, że nie mogę niczego ocalić... On się tego nawet nie domyśla. Kocha mnie do szaleństwa, a mnie się, widzisz, wydaje, że ani przez moment nie starał się zrozumieć mnie, nie zatroszczył się o to nawet. Przyszedł, wziął i chce mnie porwać z sobą...
— Ano, to najlepsza rzecz! — zawyrokowała Sylwja.
— Myślisz jeno o głupstwach! — powiedziała Anetka, tuląc ją do siebie.
— A o czemże mam myśleć?
— O małżeństwie. To sprawa poważna.
— Nie tak znowu bardzo poważna!
— Jakto? Czyż nie jest to rzecz wielka, dać wszystko z siebie, nic sobie nie zostawiając?

199