Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

osobistą zgryzotę. Oto zmuszony byłem parać się pracą pospolitą i służebną dla trzech ludzi, na których patrzyłem z pogardą i z których przynajmniej jeden winien był dyndać na szubienicy; tak było narazie — ale myśląc o przyszłości, mogłem jedynie widzieć samego siebie jako niewolnika, pracującego pospołu z murzynami w plantacjach tytoniu. Pan Riach, zapewne przez ostrożność, nie pozwalał mi już nigdy pisnąć ani słówka o moich przygodach; kapitan, do którego starałem się zbliżyć, odtrącał mnie jak psa i nie chciał słyszeć o niczem; to też w miarę, jak upływał dzień za dniem, coraz to bardziej podupadałem na duchu, aż wreszcie nawet cieszyłem się pracą, która nie dawała mi czasu na rozmyślania.



75