Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pomiędzy innemi dobremi ich uczynkami wspomnę i to, że zwrócili mi moje pieniądze, które pośród nich rozdzielono; a choć suma okazała się o jaką trzecią część szczuplejsza, to jednak ucieszyłem się wielce, żem choć tyle odzyskał, i wiele sobie za te pieniądze obiecywałem w kraju, do którego miałem zawinąć. Okręt zdążał na Karoliny, a nie należy przypuszczać, jakobym to miejsce poczytywał za nic więcej, jak tylko za kres mego wygnania. Wprawdzie już wówczas tłumione było ono niecne rzemiosło, a następnie, po buncie kolonij i utworzeniu Stanów, istotnie ustało — ale za dni mej młodości jeszcze sprzedawano ludzi białych w niewolę, do robocizny po plantacjach, i to właśnie był los, na który skazał mnie wyrok mego niecnego stryja...

Chłopak okrętowy Ransome (od którego po raz pierwszy usłyszałem był o tych okropnościach) zachodził do nas niekiedy z czatowni[1] gdzie nocował i usługiwał, i to w cichym bólu opatrywał sobie potłuczoną część ciała, to znowu głośno oburzał się na okrucieństwo pana Shuana. Serce mi się tedy krwawiło; atoli załoga żywiła wielki szacunek dla najstarszego sztormana, który, jak mawiali, był „jedynym żeglarzem w tym bałaganie i człowiekiem niezłym, o ile był trzeźwy“. W istocie, stwierdziłem co do obu sztormanów rzecz wielce osobliwą: a mianowicie, że pan Riach był ponury, opryskliwy i szorstki, ilekroć był trzeźwy, a pan Shuan muchyby nie ukrzywdził, gdy był pijany. Zapytałem o kapitana, ale mi odpowiedziano, że trunek nie sprawia żadnej różnicy w usposobieniu tego żelaznego człowieka.

  1. Czatownia (starszyźniak) kwatera oficerska, znajdująca się na pokładzie w tyle okrętu. (Przyp. tłum.)
64