Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mysłami kapitana, był nieco podchmielony, oraz że (czy trzeźwy czy pijany) mógł mi się on pono okazać ważnym sprzymierzeńcem.
W pięć minut później zerwano mi więzy, jakiś człek wziął mnie na plecy i zaniósł na forkasztel, gdzie mnie złożono na posłaniu z kilku derek marynarskich; tam też w jednej chwili postradałem przytomność.
Zaiste za szczęście sobie poczytałem, gdy otwarłszy oczy ponownie, znalazłem się na świetle dziennem, wśród ludzkiego towarzystwa. Forkasztel był miejscem dość przestronnem, zastawionem wokoło tapczanami, na których siedzieli ludzie, ćmiąc fajki, lub spali po odbytej wachcie.[1] Ponieważ dzień był pogodny, a wiatr pomyślny, przeto otwór w powale był odsłonięty, tak iż do wnętrza wbiegała nie tylko jasność dniowa, ale od czasu do czasu i przeświecająca pyłem smuga blasku słonecznego, olśniewając mnie i radując. Wszakoż nie pierwej poruszyłem się, aż któryś z żeglarzy przyniósł mi łyk jakiegoś lekarstwa, przyrządzonego przez pana Riacha, poczem polecił mi, bym leżał spokojnie, póki on nie wróci. Wyjaśnił mi, że żadna kość nie uległa zgruchotaniu:
— Cios w głowę to fraszka. Człowieku, — rzecze, — toć ja ci go zadałem!
Tak przeleżałem wiele dni pod ścisłym nadzorem i nie dość, żem powrócił do zdrowia, ale zaznajomiłem się z mymi towarzyszami. Była to istotnie nieochajna hałastra, jak większość marynarzy, boć sam zawód odrywał ich od wszystkiego, co w życiu jest powabem, i skazywał na wspólne kołatanie się po srogich od-

  1. Wachta — służba nocna, dyżur, zwana też dawniej nocną strażą.
62