Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Stryj wdział surdut i kapelusz, a do boku przypasał zardzewiały kordelas; poczem zadeptaliśmy ogień, zatarasowaliśmy wrota i ruszyliśmy w drogę.
Wiatr, iż to było w onych stronach zimniejszych, od północo-wschodu, dął nam prawie w twarze, gdyśmy szli. Było to w czerwcu; murawa cała się bieliła od stokrotek, a drzewa od kwietnych okiści, atoli sądząc po naszych sinych paznokciach i po bólu w kostkach, możnaby raczej mieć na myśli zimę i białość grudniowego szronu.
Stryj Ebenezer wlókł się powoli przykopą, kiwając się z boku na bok, jak stary oracz, wracający do dom z roboty. Przez całą drogę nie odezwał się choćby słówkiem ani razu, tak iż zdany byłem na rozmowę z chłopcem okrętowym. Opowiedział mi, że na imię mu było Ransome i że jeździł po morzu już od dziewiątego roku życia; wszakoż nie umiał mi powiedzieć, wiele lat liczył sobie obecnie, jako że stracił rachubę. Pokazał mi malowidła wyrzezane na swej skórze, odsłaniając pierś pomimo dokuczliwego wiatru i naprzekór mym przestrogom, gdyż myślałem, iż mogło go to o śmierć przyprawić. Klął okropnie, gdy sobie tylko coś przypomniał, lecz raczej jako żak prostaczek, niż jak dorosły mężczyzna; przytem chlubił się z wielu potwornych i występnych uczynków, jakich był się dopuścił, jako to: potajemnych kradzieży, fałszywych oskarżeń, ba, nawet zabójstwa — atoli we wszystkich szczegółach tak mało było prawdopodobieństwa, a w sposobie opowiadania znać było tyle niedołężnej i pomylonej junakerji, iż mnie to więcej nastrajało do litości nad nim, niż do dawania mu wiary.
Wypytywałem go o bryg (był to, według jego oświadczenia, najpiękniejszy statek, jaki pływał kiedy-

44