Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żebyś był uprzejmy podać mi ramię, gdyż wobec zmroku i braku okularów nie jestem całkiem pewny drogi, ty zaś, panie Dawidzie, znajdziesz w osobie Torrance’a miłego towarzysza pogawędki. Tylko niechże mi będzie wolno ci przypomnieć, że zbyteczna, by ów miał słyszeć coś jeszcze o twoich przygodach lub o przygodach mości... hm... pana Thomsona.
Tak więc oni we dwójkę poszli naprzód, gwarząc z sobą coś poufnie i pocichu, a Torrance i ja postępowaliśmy za nimi w odwodzie.
Noc już była zupełna, gdyśmy obaczyli w dali mroczne zręby dworu w Shaws. Było już po dziesiątej; wszędy było ciemno i cicho, jedynie od południowego zachodu ciągnął miły, szumiący wiaterek, który przygłuszał głos naszych kroków. Gdy podeszliśmy bliżej, w żadnej części gmachu nie było widać nawet najniklejszego światełka ni odbłysku; wnosić stąd można było, że stryj już leżał w łóżku, co dla naszych knowań było zaiste najdogodniejszą okolicznością. Zatrzymawszy się o jakie pięćdziesiąt sążni opodal, odbyliśmy szeptem ostatnią naradę, poczem my we trzech, rejent, Torrance i ja, podpełzliśmy cichaczem i przyczailiśmy się poza węgłem domu, a skoro stanęliśmy już na oznaczonych miejscach, Alan, nie ukrywając się zgoła, postąpił ku drzwiom i zaczął się do nich dobijać.



302