Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łem znajdować upodobanie w myśli o takiej śmierci samotnej w pustkowiu, gdy mnie obsiędą srogie orły, czyhając na ostatnie moje chwile. Wówczas (myślałem sobie) Alan będzie żałował; gdy mnie już nie będzie na tym świecie, przypomni sobie, ile mi zawdzięczał, a to wspomnienie będzie dlań udręką. Takom więc szedł, niby żak schorzały, głupiuśki a złośliwy, żywiąc w sobie gniew przeciwko bliźniemu, zamiast upaść na kolana i błagać Boga o zmiłowanie. Zasię przy każdym docinku Alana ażem się skręcał we dwoje.
— Ach! — myślałem sobie; — mam-ci ja w zapasie lepszą dokuczliwość; gdy padnę i wyzionę ducha, będzie to dla ciebie prawdziwym policzkiem. Ach, jakiż odwet!... och, jak będziesz żałował swej niewdzięczności i okrucieństwa!...
Ale tymczasem robiło mi się gorzej z każdą chwilą. Raz upadłem, gdyż noga mi się powinęła z osłabienia. Wzruszyło to Alana na chwilę, ale zerwałem się tak żwawo na nogi i tak spokojnie ruszyłem w dalszą drogę, iż on niebawem zapomniał o tem zdarzeniu. Biły na mnie udary gorąca, to znów chwytały mnie targające dreszcze. Kłucie w boku stało się wprost nieznośne. Wkońcu zacząłem odczuwać, że już dalej wlec się nie mogę; jednocześnie ni stąd ni z owąd owładnęło mną pragnienie, by rozprawić się z Alanem, dać folgę wzburzeniu i rychlejszym sposobem dokonać żywota. Właśnie on przezwał mnie „whigiem.“ Jam się zatrzymał.
— Mości Stuart! — ozwałem się głosem, który drżał jak struna na gęślikach, — waćpan jesteś ode mnie starszy i winieneś znać swe obyczaje. Zali poczytujesz za rzecz wielce mądrą lub dowcipną wytykać mi moje przekonania polityczne? Mniemałem,

248