Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wciąż do mnie i klepiąc mnie po ramieniu, gdyż nie umiała mówić po angielsku, zaś stary jegomość, nie dając się jej wyprzedzić, nawarzył mi mocnej polewki z tamecznej gorzałki. Gdym jadł, co mi podano, a potem gdy popijałem polewkę, ledwo chciało mi się wierzyć własnemu szczęściu — i dom ów, acz zadymiony gęsto kopciem torfowym i pełen dziur, jak rzeszoto, wydawał mi się istnym pałacem.
Polewka sprowadziła na mnie setne poty i twardy sen. Poczciwi ludziska dali mi spać spokojnie, tak iż było już południe dnia następnego, zanim ruszyłem w dalszą drogę; gardło już mi mniej dolegało, a humor mi się poprawił przez tę pomyślną podróż i pomyślne wiadomości. Stary jegomość, choć bardzo nań nalegałem, nie chciał przyjąć pieniędzy i dał mi stary kapelusz, bym miał czem osłonić głowę. Przyznam się jednak szczerze, że zaledwie domostwo zniknęło mi z oczu, natychmiast skwapliwie wypłókałem ten jego dar w pierwszej krynicy przydrożnej.
Przychodziło mi na myśl:
— Jeżeli to mają być owi dzicy górale, radbym, by moi rodacy byli jeszcze dziksi.
Nie dość, że wyruszyłem późno, ale musiałem wędrować niemal przez połowę doby. Prawda, że spotykałem wielu ludzi, grzebiących się na małych pólkach, na których ledwo że psinę możnaby utrzymać, albo pasących małe krówki, wielkości osiołków. Ponieważ od czasu powstania prawo zabroniło noszenia odzieży góralskiej, lud był skazany na przywdziewanie strojów nizinnych, których tu nie cierpiano — więc dziwno było pozierać na różnorodność ich przyodziewku. Jedni chodzili prawie nago, osłonięci jedynie obwisłym płaszczem lub kurtą, a własne hajdawery nosili na ple-

143