Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dodać winienem, że później znalazłem i trzecią gwineję, połyskującą na bryle torfu. Stanowiło to razem sumę trzech funtów i czterech szylingów w monecie angielskiej — całe mienie chłopaka-wyrostka, prawowitego dziedzica wielkiej majętności, który teraz głodował na wysepce, hen na najdalszym krańcu dzikiego Pogórza.
Ten stan mego mienia jeszcze więcej mnie rozżalił; i doprawdy położenie moje w owym trzecim dniu było iście opłakane. Odzież moja zaczęła butwieć, zwłaszcza zaś pończochy zdarły mi się na nic, tak iż łydki miałem już niemal obnażone; ręce mi całkiem popierzchły od nieustającej wilgoci, gardło okropnie mnie rozbolało, znacznie opadłem z sił, a cały mój organizm tak brzydził się ohydną strawą, na której spożywanie był skazany, iż sam jej widok przyprawiał mnie o mdłości.
A wszakoż to, co najgorsze, jeszcze nie nadeszło.
W północno-zachodniej połaci Earraidu znajduje się dość wysoka skała, którą często nawiedzałem, ze względu iż na szczycie miała płaśnię, skąd roztaczał się widok na sund; zresztą nigdzie nie zatrzymywałem się dłużej, z wyjątkiem godzin snu, gdyż niedola moja nie dawała mi spokoju. Istotnie też zamęczałem się ustawiczną włóczęgą po deszczu.
W każdym razie, gdy słońce już się ukazało, ległem na szczycie tej skały, aby się wysuszyć. Nie potrafię wysłowić rozkoszy, jaką dały mi blaski słoneczne. Pod ich wrażeniem zacząłem z otuchą myśleć o wybawieniu, w które poprzednio jużem był potrosze wątpił, i z ponownem zainteresowaniem przyglądałem się morzu oraz nizinie Ross. Na południe od mej skały spłacheć wyspy wybiegał w ten sposób, iż zasłaniał otwarte

135