Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Morze było tu całkiem spokojne; nie rozlegał się tu szum zwełnionych podplusków; księżyc przyświecał jasno — a mnie przychodziło na myśl, że nigdy nie widziałem takiej głuszy i pustkowia. Był to jednak, bądź co bądź, ląd i susza; to też kiedy nakoniec dobiłem do takiej snadzizny, iż mogłem porzucić reję i dobrnąć pieszo do brzegu, nie wiem, czym był bardziej zmęczony, czy też bardziej przejęty wdzięcznością względem Boga. W każdym razie odczuwałem i jedno i drugie: gdyż byłem zmęczony, jak nigdy przedtem, i przejęty wdzięcznością względem Boga... jak bywałem nieraz poprzednio, choć nigdy z tak ważnej przyczyny, jak obecnie.



127