Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

plu[1], ten zaś, ni to żyjąca istota, opierał się im i odbijał ich nazad. Niebezpieczeństwo byłoby jeszcze większe, gdyby morze przez pewien czas nie było wolne od skał podwodnych, boć i pan Riach z bocianiego gniazda ogłaszał, że widzi czystą toń przed sobą.
— Waćpan masz słuszność — rzekł Hoseason do Alana. — Waćpan uratowałeś bryg; będę o tem pamiętał, gdy rozrachujemy się na czysto.
I wierzę, że to co powiedział, nie było tylko rzucone na wiatr, boć kapitan istotnie dotrzymałby swego słowa, jako że gorące przywiązanie żywił do swej Zgody.
Ale jest to jedynie przypuszczenie, gdyż wypadki poszły innym torem, niż spodziewał się Hoseason.
— W bok o jedną kreskę! — zawołał pan Riach. — Rafa po stronie wiatru!
Ale w tejże chwili prąd poniósł okrętem, stawiając żagle sztorcem do wiatru. Bryg skręcił się pod wiatr, jak chorągiewka na dachu, a za chwilę z takim łoskotem grzmotnął w rafę, iż wszyscy upadliśmy plackiem na pokład, a pan Riach omal że nie zleciał ze swego siedziska na maszcie.
W mig zerwałem się na nogi. Rafa, o którąśmy uderzyli, znajdowała się tuż pod południowo-zachodnim cyplem Muli, opodal małej wysepki, zwanej Earraid, która czerniła się niepozornie od strony bakortu. Wodne przewały to rozbijały się nad nami, to znowu jedynie osadzały nieszczęsny bryg na rafie, tak iż słyszeliśmy jak kruszył się na drzazgi. A był-ci taki łomot żagli, taki poświst i wycie wichru, taka ulewa rozbryzgów perlących się w miesięcznej poświacie,

  1. Rumpel — rękojeść steru.
123