Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z rozkazu. A gdybyś aść jutro zabił tego Colina, to czyżby przyszło polepszenie? Natychmiast przysłanoby innego pełnomocnika na jego miejsce!
— Jesteś, chłopcze, dobry do wybitki — rzekł Alan; — ale, człowiecze, krew whigowska płynie ci w żyłach!
Mówił dość spokojnie, ale w jego wzgardzie taił się tyle gniewu, że uznałem za rzecz najstosowniejszą zmienić rozmowę, przeto wyraziłem zdziwienie, jakim to sposobem na Pogórzu, pełnem wojska i strzeżonem jak oblegane miasto, człek tego pokroju, co on, może spokojnie wędrować, nie narażając się na aresztowanie.
— Łatwiejsza to rzecz, niż ci się zdaje, — odrzekł Alan. — Nagie zbocze górskie (sam widzisz) jest jak otwarta droga; jeżeli strażnik stoi w jednem miejscu, można iść którędy indziej. Ponadto wrzosowiska są doskonałą ochroną, a wszędzie też spotkać można domy przyjaciół, obory i brogi. Zresztą, gdy się mówi o kraju pełnym wojska, jest to w najlepszym razie tylko przenośnią. Żołnierz zapełnia sobą jedynie taką przestrzeń, jaką nakrywają jego podeszwy. Łapałem-ci ja raz ryby w wodzie, nad której brzegiem stał wartownik i ułowiłem pysznego lina; kiedyindziej znów siedziałem we wrzosowych zaroślach o sześć stóp od innego strażnika i nauczyłem się wcale pięknej melodji, którą on sobie poświstywał. Zaraz ci ją powtórzę!...
I zagwizdał mi nutę piosenki.
— A zresztą — ciągnął dalej, — teraz nie jest już tak źle, jak bywało w roku czterdziestym szóstym. Pogórze jest, jak to mówią, uśmierzone. Nic dziwnego, boć od Cantyre do Cape Wrath nie pozostawiono strzelby ni pałasza, oprócz tych, które przezorni ludkowie pochowali po strzechach i poddaszach! Ale chciałbym ja

117